Przybywa ludzi z patologiczną otyłością. W 2025 r. nadwagę będzie miało 30 proc. dzieci i nastolatków. Z danych WHO wynika, że w ostatnich 40 latach liczba otyłych dzieci i młodzieży zwiększyła się z 11 mln do 120 mln. Zna pani te dane, a potem idzie pani na plażę, widzi otyłe, opychające się śmieciowym jedzeniem dzieci i co pani sobie myśli?
Patrzę na otyłe dzieci i chce mi się płakać. Ludzie nie zdają sobie z tego sprawy, że leczenie skutków otyłości to ogromne pieniądze. Zwłaszcza, że mówimy już o otyłych dzieciach. Nas najnormalniej w świecie nie będzie na to kiedyś stać.
A najbardziej uderza mnie to, że ludzie mając często bezpłatny dostęp do informacji, nie korzystają z nich, by wspierać swoje dzieci.
Oskarża pani rodziców?
Nie. Nie ma sensu kogokolwiek jednoznacznie winić za złe żywienie dzieci, bo wpływ na ten stan rzeczy ma wiele czynników. Choćby przemęczenie, bo trzeba robić wiele rzeczy na raz - zarobić na życie czasami na dwóch etatach, ogarnąć dom. Zwłaszcza teraz, w czasie pandemii rodzicom pracującym w domu i równolegle zajmującym się dziećmi bywa naprawdę ciężko.
Ale problem wynika też z tego, że nasi dziadkowie wychowywali nas trochę w kulcie jedzenia. Przed kilkoma dekadami tego jedzenia nie było od ręki, jak teraz, był bardzo mały wybór. I dziś płacimy za to cenę.
Podejście starszych pokoleń do kwestii żywienia wnucząt to pokłosie przeszłości. Dlatego na pytanie o to, jak ten stan rzeczy zmienić, odpowiadam, że zamiast oskarżać poszczególne osoby czy instytucje - najpierw powinniśmy sobie poradzić z kilkoma przyczynami, a dopiero potem leczyć skutki.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.